Najnowsze wpisy, strona 1


cze 13 2006 Cierpienie wycięte z szarego skrawka papieru......
Komentarze: 6

Ponura i pusta sala... szpitalna, na szafce leży notes a przy oknie stoi człowiek, którego zauważa sie po głębszym przyjrzeniu się pokojowi. Po niebieskiej koszulce nocnej i chudych nogach można poznać, że to młoda dziewczyna, blond włosy opadają jej na ramiona, a niebieskie oczy jakby schowane za gęstą grzywką patrzą bezwładnie na brzozy rosnące w szpitalnym parku. Coraz to głośniej słyszy kroki, potem już tylko czuje oddech na swoich plecach, odwróca sie pomału i odrazu spuszcza głowę... jakby bała sie osoby która stoi już teraz przed nią. Kilkusekundowa cisza ciągnie się w nieskończoność, słyszy tylko mocne uderzenia raz jego raz swojego serca. On delikatnie chwyta ją za brodę i podnosi jej głowę do góry. Zamyka oczy... boi sie na niego spojrzeć, chce uciekać ale nogi wrosły jej w ziemie, otwiera usta... ale nic nie potrafi powiedzieć. Czuje że on sie uśmiecha. Nagle słyszy Bardzo dużo można zauważyć, gdy się patrzy. Otwiera oczy widzi jego twarz teraz tak wyraźnie jak nigdy, odsuwa się o krok i siada na swym szpitalnym łóżku. Po co tu przyszedłeś? pyta po chwili. Uśmiech znika z jego twarzy a źrenice gwałtownie sie zmniejszają... cała promienność odeszła w cień i sala znowu wydaje sie ponura i pusta. Bo ja kocham Ciebie odpowiada chłopak a do jego oczu napływają łzy. Dziewczyna wstaje podchodzi do okna i z nów patrzy na brzozy, maleńkie dziecko bawi sie ze swoją ciężarną mamusią w chowanego, a starszy pan w pasiastej piżamie karmi gołębie i wróble. Dziewczyna nie czuje nawet, ze słone łzy po policzkach spływają jej do ust. Odwraca sie do niego i krzyczy: TY NIE MOŻESZ MNIE KOCHAĆ!  Chłopak bezwstydnie zaczyna płakać. Podchodzi do niej łapie ją za ręce i przyciąga do siebie. Nic nie mówiąc przytula...Dziewczyna nie opiera się, ukrywa twarz w dłoniach i szlocha. On w końcu mówi: Dlaczego uważasz że nie mogę Cię kochać? Czy jestem inny od wszystkich, czy jestem gorszy czy może ja nie zasługuje miłość? Dziewczyna nagle pada na ziemie... chłopak wzywa lekarza i zostaje wyproszony z sali. Czeka chwile przy drzwiach jej pokoju, lecz pielęgniarka każe mu wracać do domu. Gdy przychodzi rano w ręku trzymając bukiet fiołków jej ulubionych kwiatów, jej już nie ma. Łóżko starannie zasłane, pokój szary i ponury... a na szafce dalej ten sam dziennik. Patrzy na okładkę... tytuł Cierpienie wycięte z szarego skrawka papieru... otwiera notes, przegląda strony zatrzymuje się na dwóch ostatnich które są jeszcze wilgotne od jej łez.  Czyta...

"Ty nie możesz mnie kochać...nie możesz...mnie kochać... tak mocno jak ja kocham Ciebie" reszta jest zamazana tak ze nie da się rozszyfrować. Patrzy na następną stronę- cała biała na dole tylko drobnymi literami Poleciałam w niebo niczym ptak, zobaczę jak wygląda z góry świat...  ale wróce... bo nie mam tam tyle miejsca ile w Twoim sercu. Kocham Cię... i dziękuje za fiołki które mi dzisiaj przyniosłeś...

Teraz kiedy odwiedza jej grób, codziennie przynosząc fiołki patrzy w wygrawerowany napis w marmurze miłość nie umiera... umierają tylko bliskie nam osoby i myśli o błękitnych oczach... kochając je mocniej... i mocniej

nasia1990 : :
maj 05 2006 wytrzymajcie do końca
Komentarze: 16

W jednym z Polskich miast, w willowej dzielnicy,
mieszkał dresiarz Łysy - postrach okolicy.
Bali się go wszyscy: i starzy, i młodzi,
nikt przy zdrowych zmysłach mu w drogę nie wchodził.

Jeździł wieczorami gdzieś na dyskoteki,
wyrywał panienki na swą kurtkę w ćwieki.
Dres miał nienaganny, komórkę za paskiem,
obuwie sportowe i czapeczkę z daszkiem.

Szaliczek kibola miał kilkumetrowy,
bo kark miał ogromny u podstawy głowy.
Zaś głowę niewielką - mały wrzód na szyi,
w małej główce lekarze sensor mu zaszyli.

Imitował bodźce za mózg uszkodzony.
Dla kumpli kiboli był, jak brat rodzony.
Rozkręcał zadymy i walił "bejsbolem".
Łysy był naprawdę wzorowym kibolem.

Całkiem łysy był Łysy, ale nie był skinem.
Skiny w dresach nie chodzą, nie szpanują tyle.
Włosy same mu wyszły od anabolików,
w uchu nosił dwanaście gównianych kolczyków.

Co drugą sobotę wyjeżdża z kumplami
bronić swej drużyny, walczyć z kibicami.
Po ostatniej bójce chodzi załamany,
bo przez szalikowców kij ma popękany.

A w każdą niedzielę, gdy mają ochotę,
jadą samochodem wyzywać hołotę.
Staną przy bulwarze, głośny miuzik leci,
oglądają "laski" - którą kto przeleci.

Łysy ma pragnienie, więc mięśnie napręża,
przyjmuje postawy i wzrok swój wytęża.
Jak się któraś spojrzy, znaczy: zakochana,
nie ważne czy ładna, ważne, że pijana.

Poderwać panienkę - przecież żadna sztuka,
wyciąga komórkę i PIN-kodu szuka,
a że jego umysł trochę obolały,
potrafi tak szukać nawet tydzień cały.

Wszystkie młode laski lecą na komorę,
a gdy im pokaże, jaką on ma furę,
z której na "full volume" nawala muzyka,
nie musi się męczyć, bo już chcą się bzykać.

Wypada panienki wziąć do samochodu,
jedna siada z tyłu, ta ładniejsza z przodu,
pojeżdżą godzinę jeszcze ulicami
i pójdą do pubu napić się z kumplami.

Panienki szczęśliwe, że im się trafiło,
taki ekstra chłopak, fajny, że aż miło.
Zaprosił na piwo i postawił loda,
a te jego mięśnie! - Aż ogarnia trwoga.

Łysy to nie frajer i zawsze się dzieli,
tą brzydszą odstąpił kolegom, bo chcieli.
Ta ładniejsza - głupsza i oto chodziło,
nie musi nic mówić, jej i tak jest miło.

Zabiera ją za miasto, wyłącza maszynę,
Potem przez minutę uderzają w ślinę.
Dziewczyna się waha. Łysy ją prostuje:
"Jak nie będziesz moja, to ci mordę skuję!".

Dziewczyna szybciutko robotę skończyła,
Łysy jest szczęśliwy, komorą wywija,
Wydzwania po kumplach, chwali się zdobyczą,
Panienka już szlocha - one zawsze ryczą.

Pojechał do miasta, zostawił dziewczynę.
W barze z dresiarzami pił piwo godzinę.
Zaraz dyskoteka - zbiera się drużyna,
Pewnie się nawinie kolejna dziewczyna.

Dresy robią swoje, każda na to leci,
Komórka przy pasku na zielono świeci.
Bramkarz w dyskotece - z pakerni kolega,
Wygląda nietęgo - "Tobie co dolega?"

"O! Łysy! Cześć Brachu! Źle się dzisiaj czuję,
Nie ma anaboli, sterydów brakuje.
Pakowałem dzisiaj ze cztery godziny,
żyły mi spękały, jądra się skurczyły!"

"O kurde! Cholera! Ale jaja, bracie!
Ja Ci mówię, cholera, załóż w paski gacie.
Jakem Łysy, Ci mówię - dresy to podstawa.
Bez dresów, cholera, to żadna zabawa.

O jądra się nie martw, to skutek uboczny,
Masz jądra skurczone, ale triceps mocny.
Mi się, bracie, zwoje na mózgu prostują,
Ale jestem paker, dresy mi pasują."

Postali tak chwilę. Łysy wszedł na salę.
"Wynocha studenty, bo komu przywalę!
Uczyć się, wynocha! Ja tu dzisiaj rządzę!
Ty w bryłach! Masz pecha, daj swoje pieniądze!"

Studenci, frajerzy, nie chcieli dać szmalu,
Dostali po zębach, nie ma ich w lokalu.
Siadają do stołu, zamawiają piwo,
Lecz nagle komórki wydzwaniają żywo.

Dzwonią kumple, co tańczą gdzieś dalej na sali,
Widzieli, jak studenci po ryju dostali.
"Mamy ekstra towar! Panienki nieśmiałe!
Przychodź Łysy do nas! Postawią Ci pałę!"

"Very dzięki, chłopaki, później tam się zjawię.
Postawicie piwo i będzie po sprawie.
Te wasze panienki dawno zaliczyłem!
Dzisiaj się na chlanie raczej nastawiłem."

Poszedł Łysy do kibla, wydalić urynę,
Wypił tyle piwa, że lał przez godzinę.
W kiblu tak cuchnęło, jakby ścierwo gniło,
Musiał puścić pawia, wtedy mu ulżyło.

Każda dyskoteka wygląda tak samo,
Łysy zamiast tańczyć, wciąż stoi pod ścianą,
Nie może się ruszać, bolą go zakwasy,
Zresztą nadmiar ruchu grozi spadkiem masy.

Łysy zawsze czeka do czwartej nad ranem,
Wtedy to dziewczyny są bardziej pijane.
Co się potem dzieje, dobrze wiecie sami,
Chyba, że jesteście jeszcze prawiczkami.

Rano, w poniedziałek, kac mu czaszkę kraje,
Chciałby Łysy pospać, lecz do pracy wstaje.
Oczy ma przekrwione i oddech niezdrowy,
Wyciąga z lodówki woreczek foliowy.

To najlepsze Łysego lekarstwo na kaca,
Przykłada do czoła i wzrok mu powraca.
Potem nożyczkami woreczek rozcina,
Wypija zeń mleko, kac natychmiast mija.

Po dobrym śniadaniu zjada kilo koksów,
Zakłada swe dresy, ubiór dla fachowców.
Przed wyjściem z domu pożegnał się z mamą
Mama kocha syna i syn ją tak samo.

Przed domem już czeka na niego drużyna.
Trochę zimno na dworze. Łysy dres zapina.
"Czuwaj Głąby! Się macie!" - wita się z kumplami.
"Się masz Łysy! Palancie!". Łysy trzasnął drzwiami.

Łysy zawsze wozi kolegów do roboty,
Bo to kumple z dzielnicy, co lubią kłopoty.
Żaden frajer wieczorem ulicą nie chodzi,
Bo w nocy na ulicach żądzą gniewni młodzi.

Łysy tylko jednego u kumpli nie znosi,
że każdy z nich na dresach cztery paski nosi.
Łysy jest rasowym "dresiarzem metkowcem",
On nosi oryginały, nie wierzy w promocje.

Zaś kumple łysego mocno przekonani,
że pasek od firmy w prezencie dostali.
Swoje dresy tanio na targu kupili,
A resztę pieniędzy wieczorem przepili.

Łysy lubi prowadzić swoją piękna brykę,
Pootwierać okna i włączyć muzykę.
Ruszył z piskiem opon, pędzi ulicami.
"Z drogi ludzie, bo jedzie Łysy z kolesiami!"

Paczka z hakiem przez rondo, na prostej do deski.
Lecz cóż to? Za krzakami stoi wóz niebieski,
Biały pasek "POLICJA"; Oj, będzie zadyma.
Obok stoi policjant i suszarkę trzyma.

Wymierzył nią w Łysego i już ząbki szczerzy,
że dali się złapać następni frajerzy.
Zamachał lizakiem i brwi zmarszczył srodze.
Drugi już rozciąga kolczatkę na drodze.

Łysy nie ma wyjścia, więc się zatrzymuje.
Policjant podchodzi, numery spisuje.
"Dzień dobry, panie władzo, spieszę się do pracy."
Krople potu spływają Łysemu po glacy.

"Dokumenty proszę, kontrola drogowa!
Jechał pan sto czterdzieści, to cyfra pechowa,
A ograniczenie tutaj jest do sześćdziesiątki,
Płaci pan sto złotych, z punktów: dwie piątki."

"Ależ Panie władzo, ja o litość proszę,
Ja takich pieniędzy przy sobie nie noszę.
Mogę dać pięćdziesiąt i będzie po sprawie,
I obiecać mogę, że się już poprawię."

Policjant, litościwy, wypuścił Łysego,
Zapłacił pięćdziesiąt, bo tyle miał swego.
Stracił dziesięć punktów, co to dla twardziela.
I tak prawo jazdy ma od bukmachera.

Koledzy Łysego mocno przerażeni,
Po stracie pieniędzy w smutku pogrążeni.
"Byłoby na nową kartę do komory,
A nie dla policji na nowe mundury. "

Oj, nie lubią policji dresiarze z pakerni,
Zresztą, kto ją lubi, prócz pani z cukierni,
U której policjanci pączki zamawiają,
Modę z Ameryki w Polsce wprowadzają.

"Nie martw się, Łysy, jeszcze ich dorwiemy,
Nie ujdzie im na sucho, tyłki im skopiemy!"
Z Łysego jest twardziel, więc się nie przejmuje
Olał temat zemsty, honor swój szanuje.

Dojechali na miejsce, gdzie Łysy ma pracę,
Wysiedli z samochodu. Łysy gładzi glacę.
Prezencję mieć trzeba, żeby mieć uznanie,
To jest dla pakera pierwsze przykazanie.

W ogromnym markecie z wieloma towarami,
Pracuje Łysy ze swymi kumplami.
Przenoszą w różne miejsca ogromne kartony,
Bo taki ma Łysy zawód wyuczony.

"Podawacz towaru" - zawód dla pakera.
Lubi swoją pracę Łysy, jak cholera.
Nie grzeją się w czaszce Łysemu sensory,
Jak niesie pod pachami dwa telewizory.

Właśnie się zbliżała dwudziesta godzina,
Sklep już opustoszał, dzionek pracy mijał.
Łysy poroznosił już wszystkie kartony,
Właśnie chciał obejrzeć w gazecie "balony".

Podchodził powoli do półki z gazetami,
Gdy wiatr się zerwał straszny, przeciąg trzasnął drzwiami.
Bardzo silny podmuch przewrócił Łysego,
Walnął głową w podłogę z betonu twardego.

Łysy znieruchomiał, głowa mu paruje,
Chyba sensor ruchu w czaszce mu się psuje,
W oczach oscyloskop, z uszu dymek leci,
leży nieruchomo w wielkiej kupie śmieci.

Jakieś ostre zwarcia i wyładowania,
dziwnie na czerwono świeci jego bania.
Lecz cóż to się dzieje? Łysy marszczy czoło.
"Nie, to niemożliwe!" - tłum krzyczy wokoło.

Łysy zaczął myśleć, mózg mu zapracował,
"Nastał cud prawdziwy" - tłumek wiwatował.
Ta metamorfoza trwała pół godziny,
Wtem wszystko ucichło, pogasły selsyny…

Które w jego głowie zawsze pracowały.
Dostał je w szpitalu, jak był jeszcze mały.
Serce bije nadal i krew w mózgu szumi,
Zmarszczył bardziej czoło, ból mu oddech tłumi.

Boli go myślenie, krwawi mózg dziewiczy,
Usiadł półprzytomny, głośno z bólu krzyczy.
Znów wszystko ustało i wstaje przytomny.
Spogląda na ludzi, i na sklep ogromny.

"Co ja tutaj robię?" - zadaje pytanie.
"Kim ja jestem? Gdzie mieszkam? Co się ze mną stanie?
Czy ja jestem sportowcem? Dlaczego mam dres?
I gdzie moje włosy?" - w głosie słychać stres.

"Czyżby on znormalniał?" - zapadło pytanie.
"Nastał cud prawdziwy! Dzięki Tobie Panie!
Ta rzecz niemożliwa stała się prawdziwa!
Kto się za tym wszystkim naprawdę ukrywa?"

Pomogli Łysemu wsiąść do samochodu,
Wolał usiąść z tyłu, bał się jechać z przodu.
Zawieźli go koledzy do domu powoli,
Bo czaszka Łysego ciągle jeszcze boli.

I mijały tygodnie. Łysy siedział w domu,
Nie chodził do pracy, nie ufał nikomu.
Zamknął się w mieszkaniu. "Co się z Łysym dzieje?"
Martwią się koledzy. Lecz Łysy się śmieje.

A powód do śmiechu ma nie byle jaki,
Ma włosy na głowie, zniknęły żylaki.
Zaczął dużo czytać, by nadrobić stratę,
Nie pił alkoholu, zaczął pić herbatę.

Wysłuchał od matki, kim był do tej pory,
Że był Łysym dresiarzem. "Byłeś bardzo chory."
Słuchał z obrzydzeniem życiowej historii
O szalikowcach, bejsbolu, pijackiej euforii.

O panienkach, o lodach, o dresach z paskami,
O "komórce", pakerni i wiadrach z koksami.
Słuchał i nie wierzył, ogromnie się brzydził
"Przecież chyba wtedy każdy ze mnie szydził!"

Wstydził się pokazać ludziom na ulicy,
Wszak mieszkał w niewielkiej willowej dzielnicy.
Wszyscy go tam znali, wszyscy się go bali,
Ludzie go za głupka wtedy uważali.

Teraz, gdy znormalniał, nie chciał być matołem,
Wolał się rozwijać, skończyć jakąś szkołę.
Marzył o karierze i chciał być studentem.
Czy mu się to uda? Wszak jest abstynentem.

Dlaczego tak ludzi zmienia środowisko,
że dla dziwnej mody mogą zrobić wszystko.
Sposób bycia zmienić, szargać swoje zdrowie.
To wszystko Łysemu nie mieści się w głowie.

Myśląc o tym wszystkim zasnął snem głębokim,
Przyśnił mu się anioł w tunelu szerokim
I powiedział Łysemu swym anielskim głosem,
że jest jego stróżem, boskim albatrosem.

Rozbłysło jasne światło za jego plecami
I odleciał anioł, machając skrzydłami.
Nasilał się i zbliżał promieni korkociąg,
Słychać było stukot. To nadjeżdżał pociąg.

Obudził się Łysy cały potem zlany,
Chciał zasnąć, lecz nie mógł, choć liczył barany.
"Czy ten sen coś oznaczał, czas wszystko pokaże,
Może to wskazówka, bym był kolejarzem."

Lecz dalsze Łysego upadki i wzloty,
Jego radość i szczęście, a także kłopoty,
To zupełnie nowa życiowa historia.
Teraz to już wszystko. Skończyłem. VIKTORIA

nasia1990 : :
kwi 20 2006 miłość.... czym więc jest?
Komentarze: 1

Miłość ... więc czym jest? Jest otwarciem się m drugiego człowieka, jest szczęściem, jest spojrzeniem duszy, to dawanie, tp cud, to morze emocji... Czasem nawet nie zdajemy sobie sprawy z jej wielkości, nie wiemy, że "Miłość jest lekarstwem, co sprawia cuda codzienne." (Philip Bosmans).

Sama tak naprawdę nie przywiązywałam zbytniemu wagi do znaczenia miłości w moim życiu. Myślę, że powinno to stać się dla mnie sygnałem, iż w mojej sferze emocjonalnej, w moim wnętrzu, brakuje wystarczającej pielęgnacji, które (może) pozwoliłaby zachować moją równowagę psychiczną.

A Ty? Myślisz o tym? Ile jest to dla Ciebie warte? ile jesteś gotów poświęcić? Ile z siebie dać? Przecież "Miłość jest to największe i jedyne bogactwo na ziemi." (Alphonse Daudet)...

nasia1990 : :
mar 14 2006 człowiek - idealny
Komentarze: 3

Stoisz przed lustrem, przyglądasz się sobie i porównujesz się z innymi. Zastanawiasz się, czy są od ciebie grubsi, szczuplejsi, piękniejsi czy brzydsi. Czy starzeją się wolniej czy szybciej, jak chodzą, jak mówią i zastanawiasz się, gdzie, na jakim miejscu jesteś w tym niekończącym się wyścigu do bycia idealnym?

Czując przymus ciągłego kontrolowania siebie i otoczenia, patrzysz z niepokojem w oczy innych ludzi; czy zobaczysz, chociaż ślad akceptacji, sympatii, czy też pustkę, obojętność.

Ale jakże często idziesz ze spuszczoną głową, przemykasz szybko przez ulicę, przez życie, byle prędzej, byle tylko nie skonfrontować się z bolesną prawdą, że nie jesteś przez wszystkich kochany, zauważany.

Stłumiony strach przez odrzuceniem, nie daje cię jednak na moment wytchnienia. Powraca pod postacią ciągłego, irracjonalnego, pochodzącego niewiadomo skąd niepokoju, ciągłego zmęczenia, powodujących lęk dolegliwości.

Zapewne wielokrotnie w dzieciństwie, a być może dzisiaj przezywałeś strach, obniżony nastrój, niepokój i doskonale wiesz, że tłumienie tych uczuć daje tylko chwilową poprawę. Zapewne też wielokrotnie doświadczałeś uczucia ulgi, kiedy wypowiedziałeś, wykrzyczałeś, wypłakałeś swój strach, swoja złość, swój ból.

Pozwól więc sobie odreagować, obniżyć skumulowane do granic wytrzymałości napięcie, zredukować ból ciała, psychiki.

Co teraz czuję do siebie, do innych, do świata? To pytanie skierowane do siebie stwarza szanse na autentyczny kontakt ze sobą. Tu i teraz.

nasia1990 : :
lut 05 2006 uciec?
Komentarze: 3

Zabrałabym Ciebie.... i jeszcze paru innych przyjaciół i wyjechała do Mieroszowa żeby zapomnieć o tym zdzieszowickim świecie... zapomnieć o tej wsi która mnie otacza!

nasia1990 : :