Archiwum listopad 2006


lis 06 2006 By sera zabiły mocniej szybciej.
Komentarze: 6

Długo zastanawiałam się czy dać to opowiadanie...
Od razu przepraszam za błędy...  ale nie były jeszcze poprawiane...





Zimny listopadowy poranek, siedzę w pociągu i marzę o gorącej czekoladzie. Koła turkocą, szyby parują od ciepłego wydychanego powietrza, które zaraz się skrapla, gdy tylko łączy się z zimnem, panującym na dworze. Stacja „Opole Główne… Stacja Opole Główne” słychać głos kobiety. Trzeba wysiąść, na twarzach ludzi maluje się niezadowolenie. Ciekawe czy komuś w taką pogodę chciałoby się wychodzić z domu? Na ławce między peronami 3,4,5 siedzi mężczyzna, dosyć kunsztownie ubrany, mimo tego jego ubrania są zniszczone i wytarte. Na szyi ma jedwabny ni to biały ni to szary szal, który starannie dobrany jest do koloru płaszcza, utrzymanego w odcieniach szarości.

Elegancka parasolka stoi oparta o ławeczkę, a na ziemi leży dosyć stary skórzany neseser. Gęste siwe włosy, dość artystycznie zasłaniają mu oczy. Chociaż oczu i tak nie zobaczy nikt, poza osobą, która położyłaby się na kamiennej posadzce gdzie skierowany jest jego wzrok. W rękach trzyma pusty plastikowy kubeczek, który obraca dookoła może, dlatego by rozgrzać palce…by było mu cieplej. Kobieta znowu mówi coś przez megafon, w pierwszym momencie nie wiem, o co chodzi, wsłuchuję się bardziej:”… do Wrocławia … opóźniony 20 minut, jednocześnie informujemy ze opóźnienie może ulec zmianie…”. Zdenerwowana, podchodzę do mężczyzny, który na mój widok zamierza wstać z ławki tak jakby nie chciał, bym usiadła obok niego. By załagodzić dosyć gęsta sytuacje, wyrywam się:

- Przepraszam wolne, obok pana?

- Tak proszę bardzo- odpowiada mężczyzna i nieco spokojniej siada na ławce.

Siedzę 15 minut a tu informacja o godzinnym opóźnieniu. Zmarznięta idę po herbatę do

automatu. Mężczyzna patrzy na mnie, jakbym popełniła jakieś przestępstwo, więc pytam:

- Napije się pan ze mną herbaty?

- Przepraszam, nie wziąłem drobnych. – odpowiada.

- Ale, ja pana zapraszam, na pyszną herbatkę z - ciągnę dalej- automatu. Kobiecie się nie odmawia.

- Zwłaszcza tak uroczej młodej damie, a więc dobrze zgadzam się, tylko następnym razem ja stawiam.

Herbata jest ciepła, aż parzy moje skostniałe palce. Podaje ją mężczyźnie, który wyciągając dłoń przedstawia mi się. Na imię mu Bogdan. Rozmowa zaczyna się rozkręcać, mężczyzna opowiada o swoim dzieciństwie, jest ono tak barwne i kolorowe, a oczy płoną teraz wyraźną radością, jest aż uniesiony. Słucham z zaciekawieniem, czas mija strasznie szybko. W pewnym momencie do pana Bogdana podeszły dwie kobiety, jedna starsza bardzo dystyngowana, druga młodziutka w ciąży. Starsza kobieta mówi:

- Panie Bogdanie znowu wyszedł pan z ośrodka, chodźmy do domu.

- Ale, tu jestem wolny, tu żyje własnym życiem. – odpowiada mężczyzna spuszczając głowę.

W tym samym momencie dziewczyna w ciąży zagaduje mnie:

- Nie dokuczał Ci?

- Ależ, skąd. To bardzo sympatyczny człowiek.

- Uważaj na niego.

Praktycznie można powiedzieć, że to koniec rozmowy, bo kobiety wzięły p. Bogdana pod rękę i wyszły z nim ze stacji. Usłyszałam jeszcze tylko niemrawe „do widzenia”.

Przez cały dzień chodziło za mną skąd uciekł pan Bogdan, jedynym niepodważalnym wnioskiem było to, ze uciekł z miejsca, w którym nie mógł się dobrze czuć. Zastanawiałam się czy był on niepoczytalny i inne różne myśli przychodziły mi do głowy, naprawdę różne.

W końcu zaczęłam myśleć o swoich problemach i po miesiącu kompletnie zapomniałam o mężczyźnie z ławki.

Szóstego grudnia, gdzie śniegu było po kolana postanowiłam wybrać się do Opola po prezenty – drobiazgi mikołajkowo-bożonarodzeniowe. Wychodząc na stacji w moim docelowym mieście, podszedł do mnie mężczyzna, brudny zarośnięty gdzieś koło pięćdziesiątki.  I mówi, z chrypką:

- Chodźmy na tą umówioną herbatę  ja stawiam.

W pierwszym momencie pomyślałam, że to jakiś zboczeniec, jednak na szyi zarzucony miał kunsztowny jedwabny szal, tylko po tym szalu poznałam pana Bogdana.

- To jak idziemy? – kontynuował – chyba ze nie chcesz iść z takim starym prykiem.

_ Panie Bogdanie, co się stało? Strasznie się pan zaniedbał.

- Wiesz kochana, tu nie mam gdzie się ogolić, umyć przebrać. Tu nie mam co jeść, co pić.

_ Ale, panie Bogdanie gdzie jest to „tu”?

- Spójrz dookoła, rozejrzyj się, zobacz jak pięknie urządzony jest mój dom…

- Za, co pan teraz żyje?

- Za to, co dostane.

- Przepraszam, może nie powinnam była pytać.

- To co z herbatą?

- Oj przed chwilką piłam kawę, nie mam ochoty, po za tym spieszę się na zakupy.

- W takim razie przepraszam, nie będę Ci zabierał cennego czasu.

- A pan bardzo jest zajęty?

- Nie, mam chwile czasu, znaczy bardzo zajmuje mnie siedzenie na ławce i gapienie się w lampę między przedziałami, w której popsuła się żarówka i raz świeci a raz nie.

- Nie chciałabym się narzucać, ale może wybrałby się pan ze mną na świąteczne zakupy?

- Te zakupy byłyby dla mnie najpiękniejszym prezentem mikołajkowym. Jesteś jedyną osobą, która nie wstydzi się ze mną rozmawiać, a co dopiero pokazać na mieście.

         Szliśmy razem krakowską, pan Bogdan opowiadał różne ciekawe historie ze swojego życia, czułam jak otwiera się przede mną. Był on taki radosny podziwiał świąteczne wystawy sklepowe, co trochę zatrzymywał się przy jakiejś. Radość budziły w nim uśmiechnięte twarze przechodniów, którzy zdawali się wyjątkowo pogodni. W pewnym momencie powiedział ze smutkiem:

- Ulice udekorowane girlandami i kolorowymi lampkami, wystawy sklepowe świątecznie przybrane oraz choinka na rynku przypominają, że Boże Narodzenie tuż, tuż.

- Tak, dlatego chodźmy do „galerii centrum”, po drobiazgi, które obiecałam rodzinie.

Przed wejściem do sklepu mężczyzna zawahał się, popatrzyłam na niego czule i chwyciłam za rękę. Wtedy stał się nieco śmielszy. Chodziłam po sklepie i szukałam prezentów dla rodziny w oczy rzuciły mi się wełniane rękawiczki z jednym palcem, nie wiedziałam, dla kogo to będzie prezent, ale je kupiłam, coś mnie podkusiło. Wychodząc wsunęłam jej tylko do kieszeni.

Mimo tego, że był już to grudzień, w sklepach nie było tego gwaru i szumu, nikt nie spieszył się i nie gorączkował na samą myśl o Bożym Narodzeniu. Co przysłużyło się do tego że i nam poszło sprawnie. Do odjazdu powrotnego pociągu została mi jeszcze godzina, więc poszliśmy z panem Bogdanem na hamburgera, do „co nieco”. Jedliśmy wspólnie mimo tego, że byłam już pełna zamawiałam dalej po dwa po trzy hamburgery by tylko on mógł się najeść, nie chciałam by czuł się niezręcznie. Cieszył się w końcu powiedział:

- Przez ostatni tydzień nie zjadłem tak dużo jak dzisiaj, dziękuje. – uznałam to za zakończenie „uczty”.

- To ja pójdę zapłacić.

Gdy tylko wstałam od stolika mężczyzna ukradkiem schował dwie kanapki w kieszeń swojego prochowca. Wcale nie zjadł tak dużo, może chce zostawić sobie na potem? Wtedy dotarło do mnie ze przecież to bezdomny. Ze na pewno będzie głodny, ze zostawi to sobie na kolacje.

Gdy wyszliśmy z restauracji, poczułam nieprzyjemny chłód, w końcu jest to już zima -15 stopni daje się we znaki.

Czas wracać do domu, nabieram ogromnej ochoty by przytulić pana Bogdana, przy pożegnalnym uścisku wsuwam mu do kieszeni 10 złotych i karteczkę z napisem: „Gdyby było panu zimno panie Bogdanie, proszę iść na herbatę z myślą o mnie”.

Gdy siedzę już w pociągu i patrzę na peron przez zamarznięte okno, zauważam pana Bogdana, podchodzącego do kobiety leżącej na ławce i wręczającego jej dwie kanapki, to dobry człowiek pomyślałam i zasnęłam.

 

 

Wreszcie nastał ten wymarzony dzień, mama od rana krząta się w kuchni, szykując wigilijne potrawy, U nas ten dzień jest bardzo tradycyjny 12 dań, kolędy, pasterka. Wszystko, co roku się zgadza, jednak każdego roku jest inaczej.  

Dzieciaki wypatrują pierwszej gwiazdki, dają sygnał że nadszedł czas, wtedy wszyscy wstajemy modlimy się dzielimy opłatkiem, a dziadek najstarszy z rodu czyta ewangelię według Świętego Łukasza. Choinka płonie, pod obrusem sianko, jedno dodatkowe miejsce dla strudzonego wędrowca, dla samotnej osoby. Patrzę w ten pusty dodatkowy talerz i myślę o panu Bogdanie. Jak on spędza wigilię, z kim? I gdzie?! Czy w ogóle ją spędza. W sercu czuję pustkę, robi mi się dziwnie smutno. Nie potrafię przestać o tym myśleć. Wieczór moja.

Dzień Bożego Narodzenia w całym domu unosi się zapach, potraw mojej mamusi zostało ich tak dużo, że postanawiam podkraść trochę. Pewnie i tak nikt nie zauważy. Biorę więc pierogi, karpia, kaszę z grochem, do słoika nalewam zupy grzybowej. Wszystko pakuję do plecaka, ciepło się ubieram zarzucam go na ramię i wychodzę mówiąc, że idę złożyć znajomym życzenia świąteczne.
Pociąg wlecze się niemiłosiernie - na stacjach stoi godzinę, półtorej, to samo w polu

Wszystko przez to, że tory są pozamarzane, zima tego roku jest naprawdę sroga.

Patrząc w malowidła, które namalował mróz na szybach, myślę o moim przyjacielu. W końcu dochodzę do wniosku, że nie mam dla niego żadnego prezentu, gorączkowo szukam po kieszeniach, jakbym stwierdziła ze mogę znaleźć tam coś sensownego, w końcu znajduje. Szare wełniane rękawiczki z jednym palcem – wiedziałam ze mi się przydadzą.

Nareszcie wysiadam, na ławce między peronami 3,4,5 widzę pana Bogdana. Ludzie są przygnębieni, jakby zmęczeni pracą. Nawet sokistom nie chce się podchodzić do bezdomnych. Wygasło całe życie na dworcu w Opolu Głównym. Nie mogę na to patrzyć przecież jest drugi dzień świąt, powinien to być dzień radosny. Idę po schodach w górę próbując dostać się do megafonu, dyspozytorka śpi, więc skradam się cichutko. Wiem ze jest to wbrew prawu, ale nie mogę się powstrzymać przed… no i masz już trzymam megafon w ręku. 

- Dzień dobry państwu, na samym wstępie chciałabym życzyć wszystkim wesołych świąt. Dzięki mężczyźnie, który siedzi teraz na ławce między peronami 3,4,5. Zrozumiałam jak ważne jest to by ten dzień był spędzony w gronie wspaniałych ludzi. Dlatego chciałabym wszystkich ludzi obcych i pracowników kolei zaprosić na skromne śniadanie bożonarodzeniowe. Niech i dla was ten dzień będzie wyjątkowy. Schodzę do poczekalni.

Dziękuje. Myślę, że zaraz się zobaczymy.

Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu w poczekalni czekał już na mnie stół. Pracownicy przychodzili i ustawiali na nim, co mają ciastka, herbatę w termosie, w drzwiach czekał pan Bogdan. Rozłożył ramiona by mnie przywitać, łzy szczęścia napłynęły mi do oczu.

- Nie wiem co mam powiedzieć – wyjąkałam

Wszyscy zaczęli bić brawo, a ja z przejęciem wykładałam potrawy na stół.

Ludzie rozmawiali, śmiali się… ci ludzie, którzy jeszcze przed chwilą z ponurymi minami witali ten piękny dzień. Wreszcie zaczęli się wymieniać prezentami. Ktoś komuś dał długopis, inny maleńki bursztynem. Po prostu to, co mieli. Wtedy podszedł do mnie pan Bogdan chwycił moją dłoń i zamknął w niej coś, co kształtem przypominało maleńkie serduszko. Powiedział radosnym głosem:

- To prezent dla ciebie, mam go odkąd sięgam pamięcią, zawsze przynosił mi szczęście, przyniósł mi i ciebie – dziękuje.

Nie potrafiłam nic powiedzieć sięgnęłam tylko do kurtki i wyjęłam wełniane rękawiczki podając je mężczyźnie.

- Dziękuję – powiedział – są naprawdę śliczne.

Na koniec pewna kobieta wstała, poprosiła o ciszę i powiedziała:

- Wiem po co tu jesteś: by serca zabiły mocniej. By poczuć, że naprawdę żyjemy, i po co. By wiedzieć, że warto się dzielić, cieszyć. Życie może być takie ekscytujące... By serca zabiły szybciej. By ruchy nasze zwalniały i przyspieszały, bo nic nie jest takie samo. Jeśli nawet jest, to przecież ludzie się zmieniają. Dla nas tu jesteś. Dziękujemy.

Gdy wszyscy zaczęli się już zbierać, zabrałam pana Bogdana na tak dobrze znaną nam ul. Krakowską. Gdzie w ekskluzywnym hotelu, pozwolili mu się umyć i ogolić za darmo – życząc wesołych świąt. Jakże młodo i rześko wyglądał ten człowiek, gdy wyszedł z łazienki.

- Przywiozłam panu jeszcze świeże ubrania, co prawda były już noszone, jednak są jeszcze w dobrym stanie, powiedziałam wręczając mężczyźnie paczuszkę.

Pan Bogdan wyglądał jak wtedy, gdy go poznałam, kunsztownie i elegancko.

- Na dworcu mnie chyba nie poznają, co? – zażartował

- Wygląda pan bardzo ładnie – odpowiedziałam.

Mój ostatni pociąg powrotny stał już na stacji, mimo iż dzień mijał tak cudownie i nie chciało się wracać, musiałam wsiąść i odjechać.

- Kiedy się znowu zobaczymy, młoda damo?

- Już niedługo panie Bogdanie. Obiecuję.

Pociąg ruszył, wracałam do domu, na mojej twarzy malował się uśmiech. W pociągu było bardzo mało ludzi. W pewnym momencie podeszła do mnie mała dziewczynka i z jeszcze większym uśmiechem niż mój powiedziała:

- Wesołych świąt plosę pani.

- wesołych świąt – odpowiedziałam i puściłam do niej oko.

Dziewczynka pobiegła na koniec przedziału i za chwile wróciła ze swoją mamą.

- Przepraszam wolne? Mała uparła się, że właśnie obok pani chce siedzieć – powiedziała kobieta.

- Tak proszę – odpowiedziałam i zaczęłam przyglądać się kobiecie, wydawało mi się że skądś ją znam. Była w ciąży. Ach tak to ta pani, która zabrała pana Bogdana z dworca w dniu, w którym go poznałam.

Dziewczynka znowu uśmiechnęła się szeroko i powiedziała:

- Pseplasam, gdzie pani jedzie?

- Do domu

- A skad pani wlaca?

- Od przyjaciół

- Przestań dręczyć panią – skarciła ją mama.

A dziewczynka z wyrzutem popatrzyła na nią i nie odezwała się już nic.

- Ależ ona mnie nie dręczy – powiedziałam.

- Wydaje mi się, że panią znam. Czy spotkałyśmy się wcześniej? – zapytała kobieta.

-Tak, spotkałyśmy się na dworcu w Opolu, siedziałam i rozmawiałam z panem Bogdanem a pani z jeszcze jedną kobietą go gdzieś zabrała, przepraszam za moją ciekawość ale czy mogę wiedzieć gdzie?

- Nie jest tajemnicą, że pan Bogdan mieszkał w domu spokojnej starości, umieściła go tam żona, kiedy umierała. Po za nią nie miał wtedy nikogo.

- To, czemu już tam nie mieszka?

- Myślę że nie mógł się pogodzić z tym, że został sam, kiedy lekarz stwierdził ze jest zdrowy, odszedł od nas, wcześniej zdarzały mu się ucieczki, teraz nie ma go wcale.

- Nie rozumiem tego, wcześniej miał dach nad głową, jedzenie wszystko. Teraz nie ma nic woli żyć na bruku.

- Bo sądzi ze jest wolny, pan Bogdan zawsze był człowiekiem honorowym, kultura nakazywała mu ustępować kobietom, był bardzo prawy. Nie wiem jak radzi sobie na dworcu, duma zabroniłaby mu żebrania, a kultura oddała by wszystko, co ma innym.

- Pomagam mu.

- Co?! – kobieta zrobiła wielkie ze zdziwienia oczy.

- Pomagam mu. Bardzo szanuje tego człowieka i czasem tu przyjeżdżam, właśnie od niego wracam.

- Dziewczyno, jest bożonarodzeniowy poranek, temperatura – 20, musisz mieć bardzo gorące serce siedząc tu z bezdomnymi niż w domu z przyjaciółmi.

- Nie mam wcale gorącego serca, po prostu siedzę z przyjaciółmi, ale nie w domu.

Na tym ucięła się nasza rozmowa bo kobieta musiała już wysiąść. Dziewczynka krzyknęła jeszcze:

- Do widzenia, ploese pani.

I pociąg już zdążył ruszyć. Przyjechałam do domu i położyłam się spać.

 

 

Jak ten pociąg się wlecze! Kiedy chce szybko być na miejscu on jedzie tak wolno że zabić się można. Nie mogę się doczekać miny pana Bogdana, kiedy opowiem mu o tym jak wspaniale spędziłam sylwestra. Kobieta obok mnie słucha radia, poranna audycja zaczyna się od słów „ dzisiaj szósty stycznia, temperatura na dworze wynosi – 30 stopni, najlepiej nie wychodzić z domu”. Dziś musze wrócić do domu szybciej, bo obiecałam mamie, że pójdziemy razem do kościoła. Mimo to chce już być na miejscu. Dojeżdżam.

Na ławce między peronami 3,4,5 leży mężczyzna, w szarym prochowcu. Serce mi się cieszy na jego widok. Podchodzę pewnie śpi. Jego twarz jest sina, blada, nie oddycha. Brwi i rzęsy pokryte są szronem. W sztywnych dłoniach trzyma list zaadresowany: „Do mojej przyjaciółki.”

Otwieram kopertę czytam:

 

Kochana!

Tak czulem, że dzisiaj przyjedziesz. Jest mi strasznie zimno, ale na samą myśl o Tobie, rozgrzewam się od środka. Dzisiaj nie pójdę na herbatę, bo chciałbym ci oddać dług, nie lubię dostawać darowizn w postaci pieniędzy, więc te 10 złotych uznałem za pożyczkę. Spłacam się, co do grosza odliczone pieniądze są w kopercie.

Czuję, że już się nie zobaczymy.

 

Dziękuję za wszystko
Bogdan

 

 

nasia1990 : :