Archiwum wrzesień 2005


wrz 26 2005 Jak łańcuszki zmieniły moje życie ;]
Komentarze: 0

Odłóż wszystkie nieistotne rzeczy na bok, wyłącz telefon, zamknij drzwi do pomieszczenia w którym jesteś - zaraz przeczytasz bardzo ważny i jedyny w swoim rodzaju ŁAŃCUSZEK, który zmieni twoje życie!

Przyjacielu mój!

Chciałbym Ci opisać, jak zmieniło się moje życie po otrzymaniu i odesłaniu pewnych e-maili. Tym, co miało na mnie szczególnie wielki wpływ, są tzw. łańcuszki:

- Po pierwsze, już nie wychodzę wieczorami z domu: zbyt obawiam się uwiedzenia przez jakąś super blond laskę, która zaprosi mnie do siebie na kawę. Bo tak naprawdę to będzie wspólniczka złodziei organów, a ja nie chcę się obudzić w wannie pełnej lodu, z jedną nerką i napisem na lustrze: „Jak nie chcesz zdechnąć, dzwoń po pogotowie”. To prawda, do jasnej...! Mnie zależy, żeby mieć plecy w całości!

- Po drugie, przestałem chodzić do kina, bo nie chcę złapać AIDS siadając na strzykawce zostawionej przez jakiegoś zaćpanego narkomana . Poza tym dowiedziałem się, że kiedy jest się w kinie, to bandyci dzwonią do rodziny z informacją, że cię porwano i żądaniem okupu.

- Nie odbieram już telefonów. Znam te numery: najpierw każą mi wcisnąć *9, a potem dostanę rachunek jak stąd w p**du za połączenia do Kataru czy innej choroby.

- Poza tym wyrzuciłem moją komórkę, bo Ericson obiecał, że przyśle mi nową. Tyle, że nigdy jej nie dostałem. No to kupiłem drugą, ale też ją zaraz wyrzuciłem, bo w międzyczasie się dowiedziałem, że od komórki można dostać raka na mózgu.

- Zaprzestałem też jakichkolwiek stosunków seksualnych, nawet w prezerwatywie. Nie wiesz, że moherowe berety chodzą do supermarketów tylko po to, żeby przebijać gumki?

- Od jakiegoś czasu chodzę tylko pieszo, bo siedzenia w publicznych środkach transportu (zwłaszcza autobusach!) są prawdziwym siedliskiem bakterii. Dowiedziałem się też, co trzeba robić, żeby uniknąć zawału: wystarczy, że co 5 minut głośno zakaszlesz.

- Wszystkie moje oszczędności przelałem na konta małego Briana z białaczką, umierającej Karolinki i Roberta chorego na SM. Mam też nadzieję, że przyczyniłem się do odnalezienia malutkiej Penny Brown, uprowadzonej z wózka w 1985 roku.

- W moim mieszkaniu hoduję już 53 koty. Przynajmniej tyle z nich nie będzie torturowanych przez tych zwyrodnialców od Bonsai Kitten.

- Mój komputer jest chroniony przed wszystkimi możliwymi wirusami, nawet tak wściekłymi jak Sulfbnk.exe, Matrix.pps czy innym Buddylystem. Zainstalowałem przecież najnowsze wersje najlepszych antywirów!

- Poza tym złożyłem u notariusza mój testament, w którym przekazuję cały mój majątek organizacjom dobroczynnym non-profit, które następnie przekażą po jednym dolarze każdej bitej pakistańskiej żonie.

-Wciąż oczekuję na 120 000 dolarów, które mi obiecał AOL i Microsoft. Przecież zrobiłem jak prosili i przesłałem te wszystkie maile do co najmniej 10 osób. I wciąż czekam na mojego Ericsona...

- Czekam także na odziedziczenie 10 milionów dolarów, nowiutkie Porsche GT4 i na upojną noc z Britney Spears. Wierzę, że to otrzymam, bo odesłałem 10 osobom magiczną Totem Tantrę otrzymaną prosto od Dalai Lamy.

Tyle, że jak do tej pory nic tego się nie zrealizowało. Chyba musiałem zapomnieć odesłać jakąś wiadomość, albo nie wysłałem jej do wystarczająco wielu osób... Chyba zacznę rozsyłać jeszcze raz...

nasia1990 : :
wrz 08 2005 Zawsze tak samo jest kogoś tracić.... Gosiu...
Komentarze: 4

Nie lubię pociągów. Bardzo nie lubię. Zwłaszcza tego dźwięku, kiedy ruszają. I właśnie to słyszę co wieczór, gdy Kraków już zaśnie i robi się cicho. Gdzieś w oddali jedzie pociąg. Nie wiem, czy jest osobowy, pośpieszny, czy może w ogóle przewozi węgiel. To nie jest istotne właściwie.
Jakby się lepiej zastanowić to nie to, że ich nie lubię. Ja się ich boję. Bo jest w nich coś strasznego. Pociągi kojarzą mi się z końcem. Z pożegnaniem, z czymś, co mnie omija, ucieka gdzieś obok jeśli nie ma mnie w którymś z wagonów. Może dlatego, że są całkowicie niezależne. Przyjeżdżają i odjeżdżają bez naszej woli, a czasem nawet wbrew niej. Nie można ich tak po prostu zatrzymać i wysiąść aby po raz ostatni pocałować się na pożegnanie. Aby zmienić plany.
Ten mój strach wydaje się być wręcz irracjonalny – przecież jeśli w danym momencie się żegnam, oznacza to równocześnie, że kiedyś się witałam. Lub odwrotnie – zaraz powitam się gdzieś indziej z kimś innym. No właśnie… „innym”… Podróż to początek końca, lub początek początku, wiadomo. Jeszcze nie koniec lub początek sam w sobie. To podniecenie, że już zaraz, że jeszcze chwila… lub też „nie wszystko stracone”, że „life is so eventful”…
Lecz, jak to w życiu bywa, raz jest się żegnanym, raz – żegnającym. Tak, tym, który stoi na peronie i macha, jak „te debile z Familiady”, jakby to cokolwiek znaczyło. I zostaje wśród takich samych żegnających, którzy ze spuszczoną głową, pełną wspomnień, udają się w stronę wyjścia i już tęskniących. Bo zostawać zawsze jest gorzej.
Szczerze mówiąc nie znam gorszego widoku niż pusty peron, zaraz po odjeździe pociągu. Pusto, cicho, w oddali znikająca lokomotywa i niezliczona ilość kilometrów torów kolejowych.
I ten straszny dźwięk – ciuf-ciuf-ciuf-ciuf-ciuf, coraz szybszy, coraz mniej wyraźny.
I już wiesz, że coś się skończyło. Wiesz, że wrócisz do pustego domu, aby zastanawiać się „co oni teraz robią”, czuć zapach, widzieć bałagan i pozostawione szklanki po wypitej pośpiesznie „strzemiennej” kawie. Lub (tak jak ja) słyszeć ten dźwięk kilka razy, podczas pierwszej z wielu bezsennych nocy. Zawsze tak jest, kiedy nie umiesz spać samemu. Kiedy potrzebujesz tego ciepła obok, świadomości, że obudzisz się przy kimś i tak samo zaśniesz wieczorem. I nie będzie was dzieliło 300km w linii prostej. I wcale nie chodzi o jakąś wielką miłość czy choćby zauroczenie. O obecność. O zimno pustego pokoju. I o to, że wakacje się kończą, że następnym razem znów będę się bała. Chociażby tego napisu na bilecie „tam i spowrotem”…
Znów cos przejeżdża. Znów ten straszny dźwięk. I „miesiąc temu byłam… robiłam… z…”, i moje łzy, i moje wspomnienia, i moja przyszłość, ta w miarę zaplanowana i nieunikniona. I strach przed nią. I strach po niej. I obietnice „już nigdy więcej”. I duma „bo się udało…” i przerażenie „że się udało…”. I zimne łóżko, i pierwsza noc po 7 tygodniach, gdy będę musiała sama zasnąć. Lub sama nie spać....

 

 

Nigdy nie mam pewnośći że ten pociąg wróci... zawsze czekam na niego... ale nie wiem czy pojawi się na torach czy też nie... nie wiem czy znów ujrzę ukochaną osobę... dlatego nie nawidzę się żegnać nie nawidzę kogoś tracić... lecz czasem tracę kogoś.... kto siedzi naprawde blisko mnie... po prostu czuję że go nie ma... i nie wiem czy ta osoba okaże się tym szczęśliwym pociągiem - tym który wróci...

nasia1990 : :