Archiwum wrzesień 2004


wrz 26 2004 Byłam jego Aniołkiem
Komentarze: 9

Nigdy nie mówiłam o tym… tak dosłownie jak powiem dzisiaj. Michał był bratem Łukasza… mojego chłopaka. Zawsze był o mnie zazdrosny. Dwa lata po wypadku Łukasza poprosił mnie o chodzenie, nie zgodziłam się.. więc zaproponował mi spacer., na który też nie poszłam. Tego dnia, Michał spadł z mostu. Zapadł w śpiączkę przez resztę wakacji dzień w dzień chodziłam do szpitala rozmawiałam z nim… nigdy nie czułam się jakbym mówiła do sciany zawsze wiedziałam że ktoś mnie słucha. Jednak wakacje się skończyły, musiałam wracać do domu. Zostawiłam Michała na 1,5 roku. Gdy następnym razem weszłam do szpitala, na sale… zobaczyłam leżącego w łóżku Łukasza tak to nie był Michał!
Pomyślałam co ja bredzę, Łukasz już nie żyję pocałowałam Michała w czoło i wybiegłam… rozpłakałam się. łzy ciekły mi po policzkach, był taki blady… jakby zmęczony. Czy nad tą rodziną wisi jakis fatum… najpierw nieszczęsny wypadek Łukasza teraz śpiączka Michała? Miałam dosyć wszystko mnie przerażało! Następnego dnia pobiegłam do szpitala prosto po szkole, kiedy wbiegłam do sali zastałam pościelone łóżko. Przeraziłam się, nogi zrobiły mi się jak z waty, a twarz blada jak ściana.
Stałam przez dłuższą chwile nim doszłam do siebie. Odwróciłam się i wyszłam na korytarz.
Akurat przechodziła ta siostra, która wczoraj zażartowała ze mnie.
-Przepraszam - słowa ledwo przeszły mi przez gardło
-Gdzie jest ten chłopak, który leżał na tej sali -wskazałam na pusty pokój.
-Ten przystojniaczek? -uśmiechnęła się
-W nocy nie było z nim najlepiej, przewieźli go na intensywną terapie-odpowiedziała.
-Dziękuje -szepnęłam i pobiegłam w strone drzwi
-Ale tam nie wolno wchodzić! -Usłyszałam za sobą tylko głos pielęgniarki. Na sale, w której leżał Michał wpadłam jak strzała. Kiedy zobaczyłam go podpiętego pod te wszystkie maszyny
serce mi zamarło.
-Michał, mój Boże -szepnęłam zakrywając trzęsącą dłonią usta. Podeszłam bliżej i jak zwykle usiadłam na łóżku. Pogładziłam jego białą jak kreda twarz, a na policzki spłynęły mi łzy.
-Obudź się proszę cię, tak jak kiedyś -wyszeptałam, jednak on dalej spał spokojnym snem. -Natalia -usłyszałam głos matki Michała, wstałam ocierając łzy.
-Proszę mi powiedzieć, co się stało? -zapytałam natychmiast. Wyszliśmy na korytarz, gdzie siedziała Marta siostra Michała i jej ojciec.
-W nocy dostał wysokiej gorączki, natychmiast przewieziono go tutaj, lekarze nie wiedzą,
co mu jest. Tego dnia, cały czas siedziałam na korytarzu, nie pozwolono mi przebywać na sali. Jednak, kiedy musiałam wracać do domu wślizgnęłam się do pokoju, aby się pożegnać.
Usiadłam na łóżku i wzięłam go za ręke
-Kocham Cię -usłyszałam jak szepnął cicho a jego oczy otworzyły się na chwile.
Popłakałam się patrząc na niego, znów pogładziłam jego twarz a on przytulił się do mojej dłoni. Pocałowałam go w usta i szepnęłam
-Ja też Cię Kocham, zawsze będę Cię kochać.
Następny dzień- sobota… zbierałam się jak zwykle do szpitala, gdy dostałam telefon:
-Słucham? Mruknęłam niecierpliwie patrząc na zegarek.
-Natalia? tu mówi Marta -jąkała się, głos jej drżał -płakała.
-Boże Marta, co się stało? -przestraszyła mnie nie na żarty.
-Pośpiesz się -mruknęła i usłyszałam w słuchawce tylko pare sygnałów. Pobiegłam czym prędzej na autobus. Po dwudziestu minutach byłam na miejscu. Wpadłam na intensywną terapie, nie zważając na nic. Na korytarzu w morzu łez toneła Marta z rodzicami, kiedy tylko mnie zobaczyli podeszli bliżej. Zanim cokolwiek powiedzieli usiedliśmy na ławce.
-Stan Michała pogorszył się -zaczęła matka
-On...ma teraz operacje, lekarz powiedział, że jak skończą dadzą nam znać...
-Nie płakała, ale jej glos był taki smutny, pełen bólu i cierpienia. Siedzieliśmy tak prawie cztery godziny, kiedy w korytarzu pojawił się ordynator, przeczuwałam najgorsze.
Wszyscy wstaliśmy na równe nogi.
-Było naprawde ciężko. Przykro mi, ale państwa syn nie przeżył -powiedział poważnym głosem,
tak jak by wcale nie przejął się tym, co się stało. Miałam ochote rzucić się na niego i wydrapać mu oczy za to, co powiedział, za ten jego spokój na twarzy!
Nie wierzyłam, nie chciałam wierzyć. On miał już nigdy mnie nie pocałować, nie zabrać na spacer. Serce pękło mi tak nagle, przed oczami miałam wczorajszy pocałunek, ten ostatni a potem pojawił się ten pierwszy, na parkowej ławce. Trzęsłam się, chciałam krzyczeć
-Jak pan mógł, jak mogliście do tego dopuścić!!!
-Płakałam krzycząc na ordynatora, który stał przede mną jak kamień, niewzruszony...
Pamiętam pogrzeb w dłoniach ściskałam wieniec z kwiatami, białymi liliami. Kiedy trumna była już na dnie grobu serce zabolało mnie jeszcze bardziej. Płyty runęły, zespojono je cementem. Potem rodzina zaczęła zbierać się wokół świeżego grobu, ja podeszłam jako ostatnia, koło mnie już nikogo nie było,
nawet rodzice Michała odeszli widząc, że chce być z nim sama. Przykucnęłam kładąc kwiaty
-Kocham Cię -szepnełam
-Zawsze będe Cię Kochać -na wieniec kapło pare moich łez...
Dziś, kiedy stoje nad jego grobem, te sześć miesięcy pózniej tęsknie tak samo jak wcześniej.
Ból nie ustał, wciąż czułam się tak samo. Patrze na uśmiechniętą twarz Michała, zdjęcie w marmurze, wydaje się mieć takie blade odcienie. Boże, co ja bym dała żeby znów spojrze
mu w oczy i powiedzieć Kocham Cię. Znów przypomniało mi się pierwsze spotkanie, kiedy powiedział mi, że śnił mu się anioł, że ja nim byłam. Tęsknie za nim, chyba już zawsze tak będzie...

nasia1990 : :
wrz 24 2004 umarły...
Komentarze: 8

Nie jest tak źle….  ,,Życie toczy się jak kałczukowa piłeczka puszczona z górki, raz podskakuje raz kręci się tak szybko że nie wiadomo kiedy przestanie” ładne słowa co?? Na pewno ładne, bo moje… :D wiem, wiem czasem jestem przesadnie szczera, ale cóż… Szkoda tylko ze nie każdy dostaję tę szanse na życie… więc cieszcie się tym co macie, ponieważ mogli wam to odebrać nawet rodzice:

 

maleńkie stópki
których tupotu nikt już nie usłyszy
główki niczym pączki róż
a w nich oczy-na wpół otwarte
błyszczące przerażeniem
nie dane im było zobaczyć nic
prócz ssawek i wzierników
rączki i nóżki oderwane od poskręcanych ciałek...
usteczka uchylone w niemym krzyku
nie spotkaja matczynej piersi
a dusze spoczną w foliowym worku na śmietniku
tutaj życie kończy się w metalowej misce...

To matki swoim dzieciom zgotowały ten los… Tak mam na myśli aborcję… wiem ze się powtarzam, że mówię o tym, co już było… ale nagle modląc się przypomniałam sobie jakie to straszne… Kiedyś, kiedy jeszcze ten temat był jednym z moich najgorętszych tematów rozmawiałam z lekarzem aborcystą spróbuje w skrótce opowiedzieć jego historię:

 

,, W swoim życiu przeprowadziłem 60 000 a może nawet 65 000 zabiegów… przestałem to robić. Możecie mnie zapytać dlaczego dopiero po tych 60 tys. zabitych dzieci, ale wcześniej to była dla mnie tylko praca teraz umrę z wyrzutami sumienia ale życia im nie przywrócę.

Moje całe nawrócenie na logiczne myślenie, zaczęło się wtedy, gdy… zaczęłem miewać koszmary senne. Śniły mi się bowiem… goniące mnie dzieci, gdy odwróciłem się zauważyłem w ich twarzach zarysy rodziców tak: dobrze pamiętam tych rodziców.. niektórzy przychodzili do mnie dwa razy… dzieci te krzyczały uciekać morderca… uciekać! Bałem się obudziłem się spocony… Czułem nade, że mną wisi śmierć… Przysięgłem sobie, że nie zrobię więcej żadnego zabiegu i że udam się do psychologa… Jednak zrobiłem jeszcze jeden tym razem już ostatni… Mój siostrzeniec przyszedł do mnie z prośbą o wykonanie aborcji… (nie lubię tego słowa wole to określać jako zabieg). Nie zgodziłem się jednak on tak bardzo prosił… że uległem za trzecim…czwartym… czy… 10 razem. Zabieg zaplanowany był normalnie… Wszystko przebiegało normalnie za pomocą kleszczyków Weirtheima – abortcang wyrywałem chłopcu kończyny… tak to był chłopiec… nagle jedna z rączek upadła na tacę z alkoholem… zaczęła drgać (przez nerwy) może nawet skakać! Skończyłęm zabieg i załamałem się… teraz jestem leczony psychiatrycznie i mam nadzieję ze się wyleczę z zabijania”

 

A to mój stary wiersz…

 

,,DZIECKO?”
NIE ZOSTAWCIE MNIE Z UST DZIECKA WYRYWA SIĘ KRZYK!
W BRZUSZKU MOJEJ MAMUSI JEST TAK DOBRZE TAK CIEPLUTKO!
CZY JA MOGĘ JĄ JESZCZE NAZWAĆ MAMĄ?
Z JEJ WINY STRACIŁEM CAŁY ŚWIAT ZAMORDOWAŁA MNIE!
PRZY POMOCY NARZĘDZIA JAKIM BYŁ LEKARZ!
NAZWALI TO ŚMIERĆ PŁODU!
ALE JA PRZECIERZ JESTEM PRAWDIWYM DZIECKIEM PRAWDZIWYM!
ŻEGNAM ŚWIAT  NIEMYM OKRZYKIEM… DLACZEGO MNIE NIE CHCIAŁAŚ MAMO!?

 

 

nasia1990 : :
wrz 15 2004 Jestem chora...
Komentarze: 8

Byłam dzisiaj u lekarza... stwierdził u mnie erytromyalgie głowy,  jest to choroba polegająca na potwornych bólach głowy prowadzących doataków czyli np. zemdlenia, drgawki, utraty świadomości. Nagłe ataki mogą prowadzic do śmierci… Nie leczona choroba niszczy mózg a dokładnie jego prawą półkule, pierwszymi obiajawami są utarty wzroku. Choroby tej nie da się wyleczyć… Anie nie martwię się tym ze ją mam są na świecie ważniejsze sprawy, was.. moi drodzy więc proszę o jedno uśmiechnijcie się dla mnie bo tak mi ciężko i smutno widząc ze: ,,gdy ja cierpię inni też cierpią przeze… mnie" I nie tylko przeze mnie.. jutro powiem wam czy wynik badania jest potwierdzony czy nie… będą to albo dobre albo i złe wiadomości 9 trzymajcie się!!

nasia1990 : :
wrz 08 2004 Jane... dziewczynka z wakacji
Komentarze: 10

ją, miała blond włoski i błękitne jak niebo oczy, wyraz twarzy małej siedmioletniej dziewczynki był nadmiernie uroczy. Tak to wnuczka pana Paula, naszego dozorcy, a na imię ma Jane. Identycznie jak ja na wakacjach została w domu. Spotykam ją czasem na klatce schodowej zawsze grzecznie powie mi dzień dobry. Nie rozumiem, czemu dzieci traktują mnie jak dorosłą mam tylko czternaście lat. Przyznam się, że trochę mnie to denerwuje i czasem od niechcenia odburknę zwyczajnie hej. Obierając w kuchni ziemniaki widzę ją siedzącą na ławce w parku czytającą jakąś książkę.
Jane to bardzo ładna dziewczyna, w jej wyglądzie szczególnie podobają mi się loczki i zadarty nosek, szkoda że nie widziałam jej rodziców, zmarli w wypadku samochodowym gdy dziewczynka miała 3 lata. Od tego czasu wychowuje ją dziadek, bardzo sędziwy człowiek na pewno już po siedemdziesiątce. Nie mają zbyt dużo pieniędzy mała przychodzi czasem, do mnie coś zjeść. Lubię to, zawsze porozmawiamy na jakiś temat. Wiele się ucze patrząc oczami siedmiolatki na świat. Wydaje mi się że przez jej oczy powinien on być kolorowy, lecz nie świat ten jest pusty, szary. Nie ma w nim nic nadzwyczajnego. Pamiętam, jak ja byłam dzieckiem, tak pierwsza klasa szkoły podstawowej był to najbarwniejszy okres w moim życiu. Teraz bardzo często z mama rozmyślam nad zabraniem dziewczynki do siebie, trzeba patrzyć na świat obiektywnie my wiemy że jej ukochany dziadek kiedyś umrze. Jane ma tylko jednego przyjaciela Ruperta. Myślę że doskonale się rozumieją. Zawsze o 12:30 spotykają się w parku na ławce. D
zieci
te nigdy nie chodzą na plac zabaw. Zawsze spacerują ze sobą. Jane patrzy mu prosto w oczy a chłopiec rozumie wszystko co mu chce przekazać. Dodam jeszcze że oczy dziewczynki są wyjątkowe.
Jeśli chodzi o charakter to jej największą wadą jest to, że jest bardzo roztargniona i uparta, choć czasem właśnie to ostatnie pozwala jej osiągnąć sukces. Jednak ma również wiele pozytywnych cech: pracowitość, dobroć i życzliwość. Do obowiązków stara się podchodzić jak do przyjemności, dlatego też nie ma z tym problemów. Można by rzec, że je wręcz lubi. Poza tym, uwielbia realizować swoje cele. I chociaż mogłoby się wydać, że każdą porażkę traktuje jak wielką klęskę, tak nie jest. Ale czasami te drobne niepowodzenia mają na nią wręcz zbawienny wpływ, gdyż mobilizują ją do efektywniejszej pracy i uczą na przyszłość, by nie popełniać drugi raz tego samego błędu.

nasia1990 : :