Najnowsze wpisy, strona 7


lis 22 2004 Bajka o zasmuconym smutku.
Komentarze: 1

 
 Po piaszczystej drodze szła niziutka staruszka. Chociaż była już bardzo stara, to jednak szła tanecznym krokiem, a uśmiech na jej twarzy był tak promienny, jak uśmiech młodej, szczęśliwej dziewczyny. Nagle dostrzegła przed sobą jakąś postać. Na drodze ktoś siedział, ale był tak skulony, że prawie zlewał się z piaskiem. Staruszka zatrzymała się, nachyliła nad niemal bezcielesną istotą i zapytała: "Kim jesteś?" Ciężkie powieki z trudem odsłoniły zmęczone oczy, a blade wargi wyszeptały: "Ja? ... Nazywają mnie smutkiem" "Ach! Smutek!", zawołała staruszka z taką radością, jakby spotkała dobrego znajomego. "Znasz mnie?", zapytał smutek niedowierzająco. "Oczywiście, przecież nie jeden raz towarzyszyłeś mi w mojej wędrówce. "Tak sądzisz ..., zdziwił się smutek, "to dlaczego nie uciekasz przede mną. Nie boisz się?" "A dlaczego miałabym przed Tobą uciekać, mój miły? Przecież dobrze wiesz, że potrafisz dogonić każdego, kto przed Tobą ucieka. Ale powiedz mi, proszę, dlaczego jesteś taki markotny?" "Ja ... jestem smutny." odpowiedział smutek łamiącym się głosem. Staruszka usiadła obok niego. "Smutny jesteś ...", powiedziała i ze zrozumieniem pokiwała głową. "A co Cię tak bardzo zasmuciło?" Smutek westchnął głęboko. Czy rzeczywiście spotkał kogoś, kto będzie chciał go wysłuchać? Ileż razy już o tym marzył. "Ach, ... wiesz ...", zaczął powoli i z namysłem, "najgorsze jest to, że nikt mnie nie lubi. Jestem stworzony po to, by spotykać się z ludźmi i towarzyszyć im przez pewien czas. Ale gdy tylko do nich przyjdę, oni wzdrygają się z obrzydzeniem. Boją się mnie jak morowej zarazy." I znowu westchnął. "Wiesz ..., ludzie wynaleźli tyle sposobów, żeby mnie odpędzić. Mówią: tralalala, życie jest wesołe, trzeba się śmiać. A ich fałszywy śmiech jest przyczyną wrzodów żołądka i duszności. Mówią: co nie zabije, to wzmocni. I dostają zawału. Mówią: trzeba tylko umieć się rozerwać. I rozrywają to, co nigdy nie powinno być rozerwane. Mówią: tylko słabi płaczą. I zalewają się potokami łez. Albo odurzają się alkoholem i narkotykami, byle by tylko nie czuć mojej obecności." "Masz rację,", potwierdziła staruszka, "ja też często widuję takich ludzi." Smutek jeszcze bardziej się skurczył. "Przecież ja tylko chcę pomóc każdemu człowiekowi. Wtedy gdy jestem przy nim, może spotkać się sam ze sobą. Ja jedynie pomagam zbudować gniazdko, w którym może leczyć swoje rany. Smutny człowiek jest tak bardzo wrażliwy. Niejedno jego cierpienie podobne jest do źle zagojonej rany, która co pewien czas się otwiera. A jak to boli! Przecież wiesz, że dopiero wtedy, gdy człowiek pogodzi się ze smutkiem i wypłacze wszystkie wstrzymywane łzy, może naprawdę wyleczyć swoje rany. Ale ludzie nie chcą, żebym im pomagał. Wolą zasłaniać swoje blizny fałszywym uśmiechem. Albo zakładać gruby pancerz zgorzknienia." Smutek zamilkł. Po jego smutnej twarzy popłynęły łzy: najpierw pojedyncze, potem zaczęło ich przybywać, aż wreszcie zaniósł się nieutulonym płaczem. Staruszka serdecznie go objęła i przytuliła do siebie. "Płacz, płacz smutku.", wyszeptała czule. "Musisz teraz odpocząć, żeby potem znowu nabrać sił. Ale nie powinieneś już dalej wędrować sam. Będę Ci zawsze towarzyszyć, a w moim towarzystwie zniechęcenie już nigdy Cię nie pokona." Smutek nagle przestał płakać. Wyprostował się i ze zdumieniem spojrzał na swoją nową towarzyszkę: "Ale ... ale kim Ty właściwie jesteś?" "Ja?", zapytała figlarnie staruszka uśmiechając się przy tym tak beztrosko, jak małe dziecko. "JA JESTEM NADZIEJA!"

Źródło nieznane 

 

nasia1990 : :
lis 11 2004 Poprostu.....
Komentarze: 4

Hejka... dawno nie pisałam, ale nie było o czym. Teraz moje życie zaczęło się trochę komplikować. Pokłóciłam się z Gośką, nie rozumiem trochę tego ale dalej czuję sie oszukana :(... na poczatku wydawało mi się, że ma nową przyjaciółkę... a o starej już zapomniała ale przeciez można przyjaźnić się w trójkę? nio nie :D teraz już jesteśmy razem i mogło by się wydawać ze jest jak kiedys ale ja wiem ze nigdy tak nie będzie... druga sprawa to się chyba zakochałam :) to prawda w tym nic nie ma złego ale jakoś tak dziwnie się czuje... napisze wam tu cos ale to jest moja tajemnica dlatego tą notkę dam tym osobą na których mi zalezy najbardziej... i wiem ze te osoby mnie na pewno nie wyśmieją :* a więc ja nie kocham tego o kim wy myślicie :( czyli blondyna 174 cm... :P ja wciaż kocham jedną jedyną osobę... i nie potrafię o niej zapomnieć...:P przydałby mi sie facet ale jak pomyślę o łukaszu to mi się smutno robi :( i w ogóle czy to możliwe ze ja wciąż coś do niego czuje? :( nie wiem, wiem jedno nie kocham tego pana :P o którym wszyscy myślą... a no i jeszcze pewien sentyment czuję do P.M. w końcu go też kiedyś kochałam :P pozdro for.. Ewelinka, Mada, Gocha :) i reszta znajomków :*

nasia1990 : :
paź 15 2004 jestem :D
Komentarze: 7

Dawno nie pisałam… mamy już październik. To taki melancholijny miesiąc chociaż na razie tryskam energią :D nie no może nie tak bardzo ale trochę :P. Szukam sobie miłości Chciałabym być pustelnikiem, człowiekiem który nigdy nie zaznał miłości, nie oczekiwałabym jej tak bardzo jak teraz. a Gocha mi to utrudnia (daj mi numer Bartusia). Dobra to było tak na marginesie bo troche dotyczyło mnie a wy pewnie nie chcecie czytać o mnie takich głupot tylko jakiś konkretnych rzeczy no dobra zaczynam.

 

Nie będę pisać dużo… bo wam się to znudzi mam wam tylko kilka słów do powiedzenia:

 

Anioł

Mój anioł co wieczór pierze skrzydła w pralce
rozwiesza je troskliwie nad kuchennym piecem
na gwoździu wbitym w ścianę wiesza aureolę
i tak bardzo po ludzku włosy czesze przed lustrem
rano wstaje jak wszyscy wkłada strój roboczy
dzwoni z budki do nieba i kłóci się o czyjeś jutro
a gdy wraca zmęczony od drzwi pyta o obiad
i zagląda do garnków całując mnie w ramię.

 

A teraz trochę o tym co uświadomiłam sobie dzisiaj a tak naprawde przed chwilą, chodzi o F****… Tak to była moja miłość ale:

Przytulona szeptałam do twego ucha
Pocałuj mnie, pocałowałeś
Obejmij mnie, objąłeś
Zrozum mnie, Nie zrozumiałeś.

Nic więcej… nic!

 

nasia1990 : :
wrz 26 2004 Byłam jego Aniołkiem
Komentarze: 9

Nigdy nie mówiłam o tym… tak dosłownie jak powiem dzisiaj. Michał był bratem Łukasza… mojego chłopaka. Zawsze był o mnie zazdrosny. Dwa lata po wypadku Łukasza poprosił mnie o chodzenie, nie zgodziłam się.. więc zaproponował mi spacer., na który też nie poszłam. Tego dnia, Michał spadł z mostu. Zapadł w śpiączkę przez resztę wakacji dzień w dzień chodziłam do szpitala rozmawiałam z nim… nigdy nie czułam się jakbym mówiła do sciany zawsze wiedziałam że ktoś mnie słucha. Jednak wakacje się skończyły, musiałam wracać do domu. Zostawiłam Michała na 1,5 roku. Gdy następnym razem weszłam do szpitala, na sale… zobaczyłam leżącego w łóżku Łukasza tak to nie był Michał!
Pomyślałam co ja bredzę, Łukasz już nie żyję pocałowałam Michała w czoło i wybiegłam… rozpłakałam się. łzy ciekły mi po policzkach, był taki blady… jakby zmęczony. Czy nad tą rodziną wisi jakis fatum… najpierw nieszczęsny wypadek Łukasza teraz śpiączka Michała? Miałam dosyć wszystko mnie przerażało! Następnego dnia pobiegłam do szpitala prosto po szkole, kiedy wbiegłam do sali zastałam pościelone łóżko. Przeraziłam się, nogi zrobiły mi się jak z waty, a twarz blada jak ściana.
Stałam przez dłuższą chwile nim doszłam do siebie. Odwróciłam się i wyszłam na korytarz.
Akurat przechodziła ta siostra, która wczoraj zażartowała ze mnie.
-Przepraszam - słowa ledwo przeszły mi przez gardło
-Gdzie jest ten chłopak, który leżał na tej sali -wskazałam na pusty pokój.
-Ten przystojniaczek? -uśmiechnęła się
-W nocy nie było z nim najlepiej, przewieźli go na intensywną terapie-odpowiedziała.
-Dziękuje -szepnęłam i pobiegłam w strone drzwi
-Ale tam nie wolno wchodzić! -Usłyszałam za sobą tylko głos pielęgniarki. Na sale, w której leżał Michał wpadłam jak strzała. Kiedy zobaczyłam go podpiętego pod te wszystkie maszyny
serce mi zamarło.
-Michał, mój Boże -szepnęłam zakrywając trzęsącą dłonią usta. Podeszłam bliżej i jak zwykle usiadłam na łóżku. Pogładziłam jego białą jak kreda twarz, a na policzki spłynęły mi łzy.
-Obudź się proszę cię, tak jak kiedyś -wyszeptałam, jednak on dalej spał spokojnym snem. -Natalia -usłyszałam głos matki Michała, wstałam ocierając łzy.
-Proszę mi powiedzieć, co się stało? -zapytałam natychmiast. Wyszliśmy na korytarz, gdzie siedziała Marta siostra Michała i jej ojciec.
-W nocy dostał wysokiej gorączki, natychmiast przewieziono go tutaj, lekarze nie wiedzą,
co mu jest. Tego dnia, cały czas siedziałam na korytarzu, nie pozwolono mi przebywać na sali. Jednak, kiedy musiałam wracać do domu wślizgnęłam się do pokoju, aby się pożegnać.
Usiadłam na łóżku i wzięłam go za ręke
-Kocham Cię -usłyszałam jak szepnął cicho a jego oczy otworzyły się na chwile.
Popłakałam się patrząc na niego, znów pogładziłam jego twarz a on przytulił się do mojej dłoni. Pocałowałam go w usta i szepnęłam
-Ja też Cię Kocham, zawsze będę Cię kochać.
Następny dzień- sobota… zbierałam się jak zwykle do szpitala, gdy dostałam telefon:
-Słucham? Mruknęłam niecierpliwie patrząc na zegarek.
-Natalia? tu mówi Marta -jąkała się, głos jej drżał -płakała.
-Boże Marta, co się stało? -przestraszyła mnie nie na żarty.
-Pośpiesz się -mruknęła i usłyszałam w słuchawce tylko pare sygnałów. Pobiegłam czym prędzej na autobus. Po dwudziestu minutach byłam na miejscu. Wpadłam na intensywną terapie, nie zważając na nic. Na korytarzu w morzu łez toneła Marta z rodzicami, kiedy tylko mnie zobaczyli podeszli bliżej. Zanim cokolwiek powiedzieli usiedliśmy na ławce.
-Stan Michała pogorszył się -zaczęła matka
-On...ma teraz operacje, lekarz powiedział, że jak skończą dadzą nam znać...
-Nie płakała, ale jej glos był taki smutny, pełen bólu i cierpienia. Siedzieliśmy tak prawie cztery godziny, kiedy w korytarzu pojawił się ordynator, przeczuwałam najgorsze.
Wszyscy wstaliśmy na równe nogi.
-Było naprawde ciężko. Przykro mi, ale państwa syn nie przeżył -powiedział poważnym głosem,
tak jak by wcale nie przejął się tym, co się stało. Miałam ochote rzucić się na niego i wydrapać mu oczy za to, co powiedział, za ten jego spokój na twarzy!
Nie wierzyłam, nie chciałam wierzyć. On miał już nigdy mnie nie pocałować, nie zabrać na spacer. Serce pękło mi tak nagle, przed oczami miałam wczorajszy pocałunek, ten ostatni a potem pojawił się ten pierwszy, na parkowej ławce. Trzęsłam się, chciałam krzyczeć
-Jak pan mógł, jak mogliście do tego dopuścić!!!
-Płakałam krzycząc na ordynatora, który stał przede mną jak kamień, niewzruszony...
Pamiętam pogrzeb w dłoniach ściskałam wieniec z kwiatami, białymi liliami. Kiedy trumna była już na dnie grobu serce zabolało mnie jeszcze bardziej. Płyty runęły, zespojono je cementem. Potem rodzina zaczęła zbierać się wokół świeżego grobu, ja podeszłam jako ostatnia, koło mnie już nikogo nie było,
nawet rodzice Michała odeszli widząc, że chce być z nim sama. Przykucnęłam kładąc kwiaty
-Kocham Cię -szepnełam
-Zawsze będe Cię Kochać -na wieniec kapło pare moich łez...
Dziś, kiedy stoje nad jego grobem, te sześć miesięcy pózniej tęsknie tak samo jak wcześniej.
Ból nie ustał, wciąż czułam się tak samo. Patrze na uśmiechniętą twarz Michała, zdjęcie w marmurze, wydaje się mieć takie blade odcienie. Boże, co ja bym dała żeby znów spojrze
mu w oczy i powiedzieć Kocham Cię. Znów przypomniało mi się pierwsze spotkanie, kiedy powiedział mi, że śnił mu się anioł, że ja nim byłam. Tęsknie za nim, chyba już zawsze tak będzie...

nasia1990 : :
wrz 24 2004 umarły...
Komentarze: 8

Nie jest tak źle….  ,,Życie toczy się jak kałczukowa piłeczka puszczona z górki, raz podskakuje raz kręci się tak szybko że nie wiadomo kiedy przestanie” ładne słowa co?? Na pewno ładne, bo moje… :D wiem, wiem czasem jestem przesadnie szczera, ale cóż… Szkoda tylko ze nie każdy dostaję tę szanse na życie… więc cieszcie się tym co macie, ponieważ mogli wam to odebrać nawet rodzice:

 

maleńkie stópki
których tupotu nikt już nie usłyszy
główki niczym pączki róż
a w nich oczy-na wpół otwarte
błyszczące przerażeniem
nie dane im było zobaczyć nic
prócz ssawek i wzierników
rączki i nóżki oderwane od poskręcanych ciałek...
usteczka uchylone w niemym krzyku
nie spotkaja matczynej piersi
a dusze spoczną w foliowym worku na śmietniku
tutaj życie kończy się w metalowej misce...

To matki swoim dzieciom zgotowały ten los… Tak mam na myśli aborcję… wiem ze się powtarzam, że mówię o tym, co już było… ale nagle modląc się przypomniałam sobie jakie to straszne… Kiedyś, kiedy jeszcze ten temat był jednym z moich najgorętszych tematów rozmawiałam z lekarzem aborcystą spróbuje w skrótce opowiedzieć jego historię:

 

,, W swoim życiu przeprowadziłem 60 000 a może nawet 65 000 zabiegów… przestałem to robić. Możecie mnie zapytać dlaczego dopiero po tych 60 tys. zabitych dzieci, ale wcześniej to była dla mnie tylko praca teraz umrę z wyrzutami sumienia ale życia im nie przywrócę.

Moje całe nawrócenie na logiczne myślenie, zaczęło się wtedy, gdy… zaczęłem miewać koszmary senne. Śniły mi się bowiem… goniące mnie dzieci, gdy odwróciłem się zauważyłem w ich twarzach zarysy rodziców tak: dobrze pamiętam tych rodziców.. niektórzy przychodzili do mnie dwa razy… dzieci te krzyczały uciekać morderca… uciekać! Bałem się obudziłem się spocony… Czułem nade, że mną wisi śmierć… Przysięgłem sobie, że nie zrobię więcej żadnego zabiegu i że udam się do psychologa… Jednak zrobiłem jeszcze jeden tym razem już ostatni… Mój siostrzeniec przyszedł do mnie z prośbą o wykonanie aborcji… (nie lubię tego słowa wole to określać jako zabieg). Nie zgodziłem się jednak on tak bardzo prosił… że uległem za trzecim…czwartym… czy… 10 razem. Zabieg zaplanowany był normalnie… Wszystko przebiegało normalnie za pomocą kleszczyków Weirtheima – abortcang wyrywałem chłopcu kończyny… tak to był chłopiec… nagle jedna z rączek upadła na tacę z alkoholem… zaczęła drgać (przez nerwy) może nawet skakać! Skończyłęm zabieg i załamałem się… teraz jestem leczony psychiatrycznie i mam nadzieję ze się wyleczę z zabijania”

 

A to mój stary wiersz…

 

,,DZIECKO?”
NIE ZOSTAWCIE MNIE Z UST DZIECKA WYRYWA SIĘ KRZYK!
W BRZUSZKU MOJEJ MAMUSI JEST TAK DOBRZE TAK CIEPLUTKO!
CZY JA MOGĘ JĄ JESZCZE NAZWAĆ MAMĄ?
Z JEJ WINY STRACIŁEM CAŁY ŚWIAT ZAMORDOWAŁA MNIE!
PRZY POMOCY NARZĘDZIA JAKIM BYŁ LEKARZ!
NAZWALI TO ŚMIERĆ PŁODU!
ALE JA PRZECIERZ JESTEM PRAWDIWYM DZIECKIEM PRAWDZIWYM!
ŻEGNAM ŚWIAT  NIEMYM OKRZYKIEM… DLACZEGO MNIE NIE CHCIAŁAŚ MAMO!?

 

 

nasia1990 : :